"Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj."
~ Mark Twain
Trasa wysokogórska Amden to świerkowe i sosnowe lasy oraz bogata alpejska roślinność. Znajduje się tam chronione torfowisko o znaczeniu krajowym, bogata flora wysokogórska... ale tego Wam nie pokażę, bo nijak się nie da. Wczłapaliśmy się tam w lutym.
Nasza wędrówka miała swój początek w Amden na wysokości około 1300 m. Jest to mała wioska na słonecznym płaskowyżu, wysoko nad Walensee, które już dobrze znacie z moich poprzednich, licznych opowieści o tym jeziorze.
Kolejka linowa Mattstock zapewnia wygodną podróż do punktu początkowego wędrówki, górskiej stacji Walau, gdzie stoi restauracja (chciałam zobaczyć ofertę w sieci, ale okazuje się, że jest teraz nieczynna). My sobie do ścieżki podjechaliśmy samochodem jest tam elegancki parking graniczący z samym szlakiem.
Niby nic nie zapowiadało idealnych warunków pogodowych, wjechaliśmy prosto w gęstą, szarą chmurę, ale wedle mojej "górskiej dewizy": jak się nie ma widoczności, to się jej szuka gdzie indziej - zajechaliśmy do celu i wzuliśmy stopy w rakiety śnieżne. Szukamy - GO!
Jak widać na poniższej mapce, szlak prowadzi przez szerokie alpejskie łąki w kierunku Hintere Höhe, dalej kieruje dookoła chronionych wrzosowisk. Jest to naturalny teren bagienny, pokryty górskimi sosnami i myślę, że warto, zamiast gadać od rzeczy - bo widzimy, że tu biało wszędzie - po prostu zaplanować sobie powtórkę na kolorową jesień.
Tymczasem pora na skorzystanie ze szlaku śnieżnego, najdłuższego (4,5 h), oznaczonego kolorem czarnym na mapie, a później pod szczytem podjąć decyzję o tym czy wchodzimy, czy nie. I później powiem Wam skąd ta wątpliwość.
Początkowo szlak jest ocieniony przez wysoki masyw, ale i tak jasność śniegu okrutnie razi w nasze delikatne oczęta. O tym, że nie przepadam za pełnym słońcem, wieść Was nie zaskoczy.
Zimą promienie same w sobie są bardzo nieprzyjemne gdy nie ma się okularów przeciwsłonecznych, bo tu nawet daszek nie odmieni naszej sytuacji. Odbite od śniegu promienie terroryzują wzrok co jest bardzo męczące, bo świeci praktycznie z każdej strony. Czy znacie termin "śnieżnej ślepoty"?
Eskimosi także nie bagatelizowali nigdy tego problemu. Jako ciekawostkę, dołączę fakt, że dawniej robili okulary z kości zwierząt, które ograniczały dostęp światła do niezbędnego minimum. Dziś łatwa technologia pozwala nam wyposażyć się w okulary z filtrem UV, ale jakie będą do tego najlepsze?
Moim zdaniem polaryzacyjne, a ramka powinna każdym brzegiem przylegać do twarzy. Okulary na "noskach", lub takie typu "amerykański policjant", nie sprawdzą się w żaden sposób.
Kierunek ↗ "Flügenspitz Süd"
W pewnym momencie zauważycie na zdjęciach, że wędrowaliśmy po warstwie dwu, w porywach trzy-metrowego śniegu. Ledwie wystające na powierzchni znaki fotografowałam dla zabawy, śmieszyło mnie to... Żeby przeczytać na jakiej wysokości się znajdujemy, czasem trzeba było znak trochę odkopać.
Normalnie w Stöckliriet pod Furgglen - kolejnym punkcie orientacyjnym - znajdują się torfowiska i niewielkie osuwiska ziemi skrywające małe jeziorka. Żyją tam żabki, traszki alpejskie i kolorowe, wodne owady. Szlak wysokogórski kończy się w Arvenbüel, przez cały jednak czas rozpościerał się nieskazitelnie biały krajobraz. Piękny, czysty, mający w sobie taką osobliwą głębię niepokalanego porządku.
Na niektóre tereny nie wolno wchodzić ludziom, rezerwaty są ścisłe, co każe wyobrażać, że dziewicza natura żyje i rozmnaża się w świętym spokoju. O ciepłej porze roku musi tu być naprawdę zachwycająco.
A poniżej jak widzicie, mglisty mrok zostawiliśmy w dolinie.
 |
Powiększ. |
 |
Ledwie wystający spod śniegu znak. |
Przed nami pojawił się Flügenspitz. Wzrok męża powędrował od razu na mnie, czas bowiem podjąć decyzję o tym, czy się tam wspinać i ta należy zawsze do mnie. Chodzi o moje stawy kolanowe, które mogą robić problemy przy schodzeniu ze szczytu. Jednak podjęłam wyzwanie!
Flügenspitz okazał się stosunkowo łatwy w podejściu. Na szczycie mogliśmy cieszyć się wspaniałą panoramą.
Flügenspitz (1701 m)
 |
Säntis |
W dole mglista połać, nieruchoma, wisiała nad miasteczkami, snując za ludzi ich ponure myśli i wyobrażenia. Mgła, chmury, niby kropla na wietrze, a jednak nazbyt ciężko opada na barki ludzie, przyciskając do ziemi zbyt boleśnie i zgorzkniale.
Plecy ugięły się pod ciężarem szarego widoku niczym garby śpiących sennych z przymrużonymi oczami w kolorze rudo-oranżowym. U ludzi to pewnie przez zmęczenie, bo sępy po prostu mają taki kolor.
I tak zwykła i bezpieczna, nader spokojna i harmonijna pogoda - przejmuje władzę nad światem i wszelką kontrolę nad ludzkością.
A my uprażeni i ukojeni w ostrym słońcu, ze spokojem obracamy się o 360 stp., próbując ogarnąć to wszystko wzrokiem ze zbyt ciasnego szczytu. Jakoś jednak na swej maleńkiej powierzchni, upchnęliśmy się z jeszcze kilkoma wędrowcami, których usta rozciągały się w uśmiechu pełnym szczerego zadowolenia.
Dookoła wspaniałe widoki na Toggenburg, góry Alpstein i Alpy Glarneńskie.
Zejście mile mnie zaskoczyło, bo w rakietach śnieżnych stopy były wystarczająco stabilne i poczułam się bardzo pewnie. Nie bałam się już o to, że nogi same się pode mną ugną, bo pomagały mi dodatkowo kijki.
Wygląda na to, że osiągnęłam balans przy zejściach i że chyba jeszcze pochodzę po górach dłużej niż sądziłam, mając cały czas na uwadze stan swoich kolan. I wiecie co? Chyba to czniam. Te moje błękitne podpieraczki do amortyzowania stawów naprawdę działają!
Zejście już nie wymagało takiego ogromu wysiłku, jednak czasami pojawiały się wyższe pagórki, które trzeba było grzecznie pokonać, bo żadne z nas nie chciało nagle wpaść w puchatą pułapkę. Śnieg zawsze jest zróżnicowany, mimo to ja zawsze będę próbować pójść inaczej. Mam tak od dziecka, że chodzę własnymi drogami.
Muszę pójść inaczej, zobaczyć więcej, doświadczyć czegoś indywidualnie. Bywało, że takie samowolki kończyły się bardzo niedobrze, ale to nie potrafiło mnie nigdy oduczyć głupoty.
Już pod koniec trasy, kiedy zbliżyliśmy się do popularnych obiektów, wzmógł się ruch. Szlak w sezonie zimowym ogólnie oceniłabym na średnio-załażony, ale w tej części to już zaawansowane wydeptanie. Powstało nawet coś takiego jak droga główna, twarda i szeroka jak asfaltówka.
Cywilizacja! 😎
 |
Powiększ. |
Alp Looch
Kilka idyllicznych miejsc do grillowania oraz górska restauracja, przyciągają wielu turystów.
W "Alp Looch" przez prawie niezliczone lata Anni i Toni Gmür gościły tutaj przechodzących wędrowców. Ta okazja skusiła i nas do chłodnej zupki chmielowej. Mąż wciągnął dodatkowo danie gorące. Dla mnie było jeszcze za wcześnie na żarcie, więc nie dałam się skusić.
 |
Chleb, kiełbasa i piwo - niczego więcej nie trzeba mężczyźnie. 😁 |
Za przykładem wszystkich odpoczywających, rakiety poszły na słońce. Dalej zakładanie ich nie miało już sensu, droga ubita nie stanowiła żadnego problemu dla poruszania się.
Siedząc i spożywając na zewnętrznym tarasie, wrażeń dla bystrego oka nie brakowało. Obserwowałam innych piechurów, zdobywających inne szczyty. Choćby taki widowiskowy, któremu płat śniegu oderwał się z brzega. Dobry motyw jako cel kolejnej wędrówki.
Jeżeli uważacie, że to wszystko wygląda na trudne i ciężkie, to Was teraz osłabię. 80% wędrowców to byli starsi ludzie.
Nazwałam ten szlak "Geriawit-Maraton". Pragnę w przyszłości założyć "Geriawit-Club", aby spotykać takich ludzi i wspólnie wędrować. Zapamiętajcie tę nazwę, bo będziemy sławni!!
Uważam, że to jest COŚ! Młoda osoba na szlaku to pikuś w porównaniu z taką siłą w podeszłym wieku. Wielki szacun!
Lokalizacja:
 |
Czerwone kropki to nasz szlak, obejmuje Flügenspitz. |
 |
Umiejscowienie szlaku w terenie. |